W 1955 roku generał Douglas MacArthur wygłosił w Akademii West Point przemówienie, które później opublikowano w kilku amerykańskich gazetach :
„Narody świata będą musiały się zjednoczyć w czasie kolejnej wojny, która będzie wojną międzyplanetarną.
Narody Ziemi muszą kiedyś stworzyć wspólny front przed atakiem ludzi z innych planet.”
Nagłówek „Chicago Tribune” pisał: „MacArthur obawia się wojen kosmicznych!” Stany Zjednoczone widziały w nim wybawcę, tym bardziej że od 1947 roku rozpoczęła się UFO-mania.
Co może rzucić nieco światła na słowa MacArthura – podczas przemówienia na uczelni było bardzo wielu przedstawicieli prasy, a sam generał przygotowywał się do wydania swoich wspomnień, które gorączkowo spisywał.
Podczas przemówienia opowiadał o nowych, nieznanych dotychczas zagrożeniach, materiałach, sposobach napędów statków kosmicznych i ponownie stwierdził, że konflikt z cywilizacją pozaziemską jest całkowicie prawdopodobny.
Wyprawa miała trwać kilka miesięcy, ale skończyła się po niecałych ośmiu tygodniach.
W czasie odwrotu wyprawy, kiedy TF-68 zawinęło do chilijskich portów, dziennikarze wypytując marynarzy dowiedzieli się o dziwnych wydarzeniach, jakie miały miejsce kilka tygodni wcześniej. Potwierdził to też kontradmirał Byrd, który bez ogródek powiedział, że „TF-68 napotkała nowego wroga i że może on latać od bieguna do bieguna z niesamowitą prędkością”. Wszystkie te informacje pojawiły się w chilijskiej prasie, jednak rząd USA nigdy ich nie potwierdził. Słowa generała miały być świadectwem, które miało potwierdzać wersję o istnieniu UFO.
W „Waldorf-Astoria” podczas 45-minutowego spotkania z burmistrzem Neapolu Achille Lauro, ponownie podniesiono kwestię walki z kosmitami. Zapytany przez prasę Włoch nie omieszkał wspomnieć o kontrowersyjnym temacie. Twierdził, że generał jest optymistą, jeśli chodzi o przyszłą wojnę, która na pewno wybuchnie w jakiejś nieodległej przyszłości. Jednak uważa, że wszyscy ludzie na Ziemi powinni się zjednoczyć w walce ze wspólnym wrogiem.
-” Uważa, że kolejna wojna byłaby podwójnym samobójstwem i jest to wystarczającym powodem, aby po obu stronach Żelaznej Kurtyny dążyć do tego, aby jej uniknąć” – cytował go New York Times.
– „Uważa, że ze względu na rozwój nauki, wszystkie kraje na Ziemi będą musiały się zjednoczyć, aby przetrwać atak ludzi z innych planet.”
W 1946 roku Stany Zjednoczone i Związek Radziecki były jeszcze sojusznikami, choć sojusz ten miał już bardzo słabe podstawy i zaczynał się rozpadać. Rosjanie bacznie przyglądali się działaniom Amerykanów w Antarktyce, z odtajnionych radzieckich dokumentów można się dowiedzieć, że sprawą tą bardzo interesowali się szef NKWD, Ławrientij Beria i sam Józef Stalin.
Z dokumentów określonych jako „tajne, tylko do wiadomości oficerów” można się dowiedzieć, że Amerykanie wysłali ekspedycję militarną, aby znaleźć i zniszczyć tajną niemiecką bazę na Antarktyce. Tak twierdzili radzieccy szpiedzy usadowieni w Połączonym Sztabie Armii Stanów Zjednoczonych. Według nich, po drodze natknęli się na nieznane siły, które zaatakowały wyprawę, zatapiając kilka jednostek i zestrzeliwując nieznaną liczbę samolotów.
W materiałach radzieckiego wywiadu pojawiają się wypowiedzi dwóch amerykańskich marynarzy biorących udział w operacji High Jump. Pierwszym jest John P. Szehwach, radiooperator z niszczyciela USS „Browson”, który opisał wydarzenia z 17 stycznia 1947 roku:
„Ja i moi koledzy staliśmy na lewej burcie sterówki i obserwowaliśmy przez kilka minut jasne światła, które wyleciały spod wody pod kątem 45 stopni i przeleciały bardzo szybko za horyzont. Nie mogliśmy ich śledzić na radarze, bo mieliśmy go ustawionego do obserwacji na wprost i operator nie zdążył nawet obrócić”.
W ciągu kilku kolejnych dni, według radzieckiego raportu, UFO przeleciało w pobliżu amerykańskiej flotylli kilka razy, a okręty miały otworzyć ogień do nieznanych obiektów. Skończyło się to tragicznie dla Amerykanów.
Według porucznika Johna Sayersona, pilota łodzi latającej Mariner, jeden z samolotów tego typu został zestrzelony i spadł do morza. W tym samym czasie około 10 mil od głównych sił został zaatakowany niszczyciel USS „Maddox”, który szybko stanął w płomieniach i zatonął.
Zastanawiający jest los kontradmirała Byrda, który po powrocie z wyprawy chciał opublikować swoje wspomnienia, jednak mu tego zabroniono. Wkrótce potem został wysłany na emeryturę, a gdy nadal opowiadał o wydarzeniach z lat 1946-1947, trafił do zakładu dla obłąkanych. Czyżby rząd Stanów Zjednoczonych chciał zamknąć usta jednemu z największych bohaterów Ameryki?
Po podpisaniu zawieszenia broni w 1953 roku admirał Byrd, został uznany za zdrowego psychicznie i na mocy rozkazu prezydenta Eisenhowera przywrócony do służby w stopniu admirała. Miał dowodzić nową wyprawą pod kryptonimem Deep Freeze.
Nie wiadomo też, co tak naprawdę stało się z admirałem Byrdem. Miał on umrzeć zaraz po powrocie do Stanów Zjednoczonych, we śnie, w swoim domu w Bostonie. Jednak nigdzie nie można znaleźć osoby, która widziałaby jego ciało po śmierci. Został bardzo szybko pochowany, wraz z wieloma tajemnicami ostatnich wypraw arktycznych.
Źródło; Interia, Onet , Fakt